Ateista kontra Boże Narodzenie

Ogromnymi krokami, zwiastowanymi przez wystawy sklepowe już od 2 listopada, zbliżają się Saturnalia/Yuletide/Święta Bożego Narodzenia (niepotrzebne skreślić). W okolicach świat religijnych ateiści często spotykają się z pytaniem jak u nich wyglądają takie święta. Ludzie z zainteresowaniem pytają, czy siedzę z fochem w drugim pokoju podczas gdy reszta rodziny świętuje Wigilię, czy ostentacyjnie olewam prezenty, itp. Jak więc wyglądają święta kogoś, dla którego podstawa owych świąt to kompletna bzdura?

pagan-christmas

Przede wszystkim należy poruszyć tu kilka kwestii.
Po pierwsze, urodziny Rabina Jezusa, o ile w ogóle istniał (bo współczesnych mu dowodów historycznych brak całkowicie a późniejsze to od dawien dawna udowodnione i zaakceptowane nawet przez biblistów fałszerstwa), miały miejsce we wrześniu (wedle oszacowań biblistów). W związku z tym zwyczaj obchodzenia urodzin pół roku po fakcie jest jakby trochę wątpliwy.

W przedchrześcijańskiej erze ludzie świętowali w grudniu przesilenie zimowe, czyli początek astronomicznej zimy i zarazem początek wydłużania się dnia. Owa symbolika odradzania się życia jest widoczna w tradycjach pogańskich, które wraz z datą chrześcijaństwo (wbrew woli wielu ojców kościoła) zaadoptowało – choince, jemiole/ostrokrzewie, itp (czyli zielskach ‘wiecznie’ zielonych). Jako, że potępianie choinki jako pogańskiego zwyczaju przez możnych Kościoła Katolickiego nic nie dało, zaadoptowali cały cyrk – termin, zwyczaje i tradycje i przekabacili to na swoją modłę.

Dlaczego o tym piszę? Gdyż sam ten fakt odziera święta z jakiejkolwiek ‘magii’, ‘rodzinnych świąt’ i takich tam – to jedynie pogański kikut z doprawioną chrześcijańską otoczką, narzędzie indoktrynacji i zniewalania, nic magicznego.

W związku z powyższym owe święta nie mają dla mnie jako ateisty (choć to jest jedynie przypadek jednostkowy – różni ateiści różnie do tego podchodzą) absolutnie żadnego znaczenia – ot kilka dni wolnych (albo i nie – w zależności od roboty) i dużo szumu w sklepach na dwa miesiące przed. Jak jeszcze w dzieciństwie będąc pod wpływem indoktrynacji święta miały to ‘coś’, tak teraz sprowadzono je do marketingowej okazji wyciągania kasy od ludzi.

this_year_for_my_birthday

W związku z tym jedna z żelaznych zasad – nie kupuj przed świętami i nowym rokiem (choć z tym nowym rokiem różnie bywa – czasem sklepy robią remanenty i pozbywają się wszystkiego czego mogą za ćwierć wartości/ceny).

Tak więc świąteczną atmosferę obrzydzają sklepowe wystawy, “last christmas”, kevin, coca cola i takie tam. Przychodzi ów grudzień i mamy mikołaja. Nie wmawiam dziecku, że jest prawdziwy. Mówię, że jest to taka specjalna tradycja. Na ile mogę się rozeznać z prezentów cieszy się dokładnie tak samo, jak gdyby to był ‘prawdziwy’ czarodziejski gość.

W Mikołaju również żadnej magii nie ma, był sobie spoko gość (…no, prawie spoko…)

stnicolas

i teraz robimy dzieciom prezenty by go upamiętnić – po prostu jest taka tradycja. Nie trzeba wcale do tego mieszać religii by móc dziecku sprawić radość.

Potem nastaje okres przedświąteczny, podczas którego chcąc nie chcąc jestem zatrudniany do wszelkich prac około domowych, które należy wykonać przed świętami. Jako, że TŻ lubi karpie, kupujemy bydlaka, w sklepie go ogłuszają, ja dobijam, patroszę i filetuję (co też już mam w tym roku za sobą). Potem karp idzie do lodówki i czeka na imprezę. W międzyczasie czeka mnie jeszcze przyniesienie choinki (która o ile nie ma na szczycie durnej gwiazdy czy gołego uskrzydlonego dziecka nawet specjalnie mnie nie mierzi), którą ubieramy ozdobami, które wspólnie, rodzinnie wykonaliśmy w tym lub w poprzednich latach. A raczej TŻ ubiera z maluchem bo mi się nie chce i proszę mnie do tego nie mieszać. Złocone orzechy czy kolorowy łańcuch z papieru to przykłady. Staram się nie kupować pierdół i nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy by obchodzić pogańskie święto ‘Bożego Narodzenia’ tak, jakby było prawdziwie chrześcijańskim.

Kolację wigilijną robimy skromną, jeszcze zdrowia psychicznego mam na tyle by nie wpychać w siebie 12 potraw bo jakiś tam dziad pińcet lat wcześniej tak zdecydował. Potraw jest mało i przygotowujemy w niedużych ilościach. Oczywiście przygotowujemy wspólnie. Im większy brzdąc tym więcej chce pomagać. Wyjątkowym afektem darzy wieszanie cukierków na drzewku świątecznym i dziwnym trafem owych cukierków dość szybko ubywa. Ale nic to – pamięta wół jak cielęciem był i pary z pyska nie puści. O to przecież w tych świętach chodzi, przynajmniej z perspektywy dziecka.

Tuż przed wigilią mam jeszcze za zadanie zdobyć świeżej jemioły, by móc legalnie obcałowywać wszystkich w domu. Spacer zimową porą zdrowy może być więc specjalnie nie narzekam.

Wszystkie te przygotowania przebiegają w atmosferze, którą mogę porównać do przygotowań do urodzin. Nic więcej, nic mniej, jedynie obowiązki nieco inne.

Przychodzi więc wigilia, zazwyczaj czekamy na tę cała pierwszą gwiazdkę (bo to ważne dla TŻ) i zasiadamy do kolacji. Podczas gdy TŻ mówi z brzdącem paciorek ja uprzejmie stoję w milczeniu i myślę o pierdołach. Następnie rodzina łamie się opłatkiem. Kiedyś się łamałem, jako że dla mnie jest to ekwiwalentem częstowania kogoś krakersem i składania mu życzeń, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że nie powinienem uczestniczyć w stricte chrześcijańskim rytuale.

Siadamy zatem i zajadamy się smakołykami. Czytania biblii u nas nie ma. Nie żebym jakoś specjalnie protestował, ale tradycyjnie niby to robi głowa rodziny, a ja tego podręcznika gwałtu i ludobójstwa w tak miły wieczór czytał nie będę. Zostaje więc wyżerka, prezenty (o ile są) a potem różnie, gry i inne pierdoły.

Słowem – spędzam miło czas z rodziną, nie przykładając nawet grama jakiejkolwiek ‘duchowości’ do całych tych świąt.

Kolejne dni mijają jak zwykła niedziela czy sobota. Niewiele się robi, ewentualnie jeśli są czynne to uskuteczniamy jakieś łyżwy czy inne coś.

Nie wierzę w żadne Jezusy, narodziny, anioły i takie tam. Ale biorę w tym udział z dwóch powodów – TŻ zależy, więc dla niej, oraz w związku z tym, że sam byłem wychowywany w tej tradycji i wiele rzeczy lubiłem, nie chcę pozbawiać brzdąca tego, co sam miałem. Będzie oczywiście wiedział, że to tradycja bo ktoś w coś tam wierzy (a nie bo to ‘fakt’), pozna obydwie strony medalu i kiedyś sam zdecyduje. By jednak jego decyzja była jak najlepsza, musi poznać obydwa podejścia. Nie może być izolowany od tego bo nie nabędzie odporności. Jeśli nauczy się, że to po prostu zwyczaj, który MOŻNA ale niekoniecznie trzeba (co drugi rok święta spędzamy ‘po świecku’ – na mieście) przestrzegać, to mniejsza szansa, że będzie w tym widział coś specjalnego. Będzie to zabawa tak jak puszczanie Marzanny, fajerwerki na Nowy Rok czy dynie na Halloween.

Tak jak nadmieniłem, co drugi rok spędzamy wigilię ‘tradycyjnie’ a resztę świąt ‘świecko’, po czym zmieniamy kolejność w kolejnym roku (wigilia ‘świecko’ a reszta religijnie). Póki co sprawdza się to całkiem dobrze. Taki mały hint: jeśli nie musisz kuchcić na święta, cały ten czas masz dla siebie.

Zanim ‘zapuściłem korzenie’, Wigilię spędzałem z Pratchettem w towarzystwie dobrego wina w dowolnej otwartej w ten dzień restauracji. Takie święta były dla mnie o wiele bardziej ‘świąteczne’, być może dlatego, że olewałem całkowicie całą tą bożonarodzeniową gorączkę i nie robiłem nic. Przyjemnie odpoczywałem.

Żyjemy w kraju w jakim żyjemy, mamy rodziny i znajomych jakich mamy, i mimo bycia ateistami nieraz niestety trzeba się dostosować. Nie dlatego, że jakoś wypada czy coś. Bardzo często na tych świętach zależy naszym bliskim, i by ich nie ranić bądź nie sprawiać przykrości bierzemy udział w tej szopce. Taki już nieszczęsny los ateisty w religijnej rodzinie. Dla mnie to nie ma większego znaczenia – bardziej mnie martwią próby wprowadzenia matury z religii czy dziecięca indoktrynacja w szkołach niż to, że raz czy dwa do roku będę musiał wytrzymać w dość religijnym otoczeniu. Póki jednak ten kraj wygląda jak wygląda i póki nie mamy drugiej połówki ‘świeckiej’, póty trzeba będzie robić czasem coś wbrew sobie po to, by bliskim nie było przykro. Oczywiście do granic rozsądku. Ponieważ Boże Narodzenie tak naprawdę dla większości nie ma większego znaczenia, udział w tej szopce, ograniczony do świeckiego minimum, nie jest moim zdaniem niczym strasznym. Gorzej, gdy rodzina jest ultra-religijna i do kościółka biegnie każdego dnia świąt, i na pasterkę, i kolędować, i bla bla bla. Wtedy mamy problem. Jeśli poszperacie po internecie na pewno znajdziecie relacje osób, które wpakowały się w ten sposób w niezłe bagno i ciężko im z tego wybrnąć. Życie ateisty z wierzącym partnerem jest najczęściej usłane kolcami.

Jedna rzecz – aby nie było niedomówień. Gdyby to ode mnie zależało – nie obchodzilibyśmy żadnych takich świąt. Spędzilibyśmy czas jak każdy inny wolny dzień. Niestety – rzeczywistość jest troszkę inna od tego, co bym chciał.

Nie wiem na ile takie podejście jest w porządku, ale taki przyjęliśmy model i staramy się go stosować w nadziei, że jakoś to będzie. Kompromis w takiej sytuacji to podstawa.

Z pomniejszych rzeczy – nie wpuszczam kolędy, bo nie mam potrzeby gościć kler w swoim domu, nie chodzę do kościoła bo to strata czasu (wolę porobić coś bardziej produktywnego – przykładowo przez godzinę walić głową w ścianę ;)), nie wierzę w żadne nadnaturalne banialuki, takie jak trzech królów, szopka czy cokolwiek z tej ludowej legendy, która przez wieki obrosła bzdurami. Ale siedzę w tym temacie cicho i staram się miło spędzić czas. Na dyskusję na temat zasadności tego cyrku przyjdzie czas po świętach.

Bardziej niż religijnym Boże Narodzenie jest dla mnie świętem przyrodniczo-astronomicznym. Historycznym artefaktem ubranym we współczesne ciuszki. A jako takie jest – owszem – zajmujące i ciekawe, ale nic poza tym.

Nocturnal primate - dumb as I am now it used to be worse.

Tagged with: , , , , , ,
Posted in atheism, life, religion
One comment on “Ateista kontra Boże Narodzenie

Leave a comment